Pocztówki towarzyszyły mi od zawsze. Bardzo często wyjście do miasta z rodzicami czy babcią owocowało kolejnym obrazkiem z pieskiem czy kotkiem do mojej skromnej kolekcji, która powoli zaczęła się rozrastać. W wyniku porządków w szufladach, poczynionych pewnego razu przez babcię, do uroczych zwierzątek dołączyły pocztówki z podróży dziadka i jego znajomych z Afryki i Azji - prawdziwe perełki jeśli chodzi o moje obecne zbiory. Babcia znowu między niańczeniem kuzyna wypisywała do nas listy na pięknych pocztówkach z Grecji. Po tacie i wujku "odziedziczyłam" też całkiem spory, jak dla mnie klaser z kolorowymi znaczkami z różnych krajów, do którego zdarzyło mi się nie raz dołożyć coś od siebie. I tak, moja wrodzona przypadłość sprowadzająca się do chomikowania różnych rzeczy doprowadziła do zapełnienia po brzegi szuflad mojego biurka pocztówkami, znaczkami, kartami telefonicznymi, naklejkami, kapslami, monetami i innymi wydawałoby się, dość niepotrzebnymi rzeczami, których jednak szkoda wyrzucać, gdy cierpi się na dziecięcą manię zakładania różnych kolekcji. Tak, tak, karteczek do segregatorów też, bo jestem chyba pierwszym karteczko-zbierackim pokoleniem. Wraz z opuszczeniem murów podstawówki, zbieractwo - swoją drogą, musi być to jakaś pozostałość instynktu pierwotnych ludów - przestało się przejawiać w moim życiu tak intensywnie, aż w końcu zupełnie zapomniałam, że w szufladzie mam tak wiele ciekawych pocztówek i jak bardzo lubiłam je kupować i dostawać. W liceum zdarzyło mi się przywozić z wycieczek jakieś bilety, ulotki czy paragony. Z domu kultury przy okazji zajęć z rysunku zabierałam ulotki filmowe, ale o pocztówkach zapomniałam prawie całkowicie, chyba, że nad morzem znalazłam kartkę z ładną fotografią - takich nie sposób nie kupić.
Podobnie do zainteresowania pocztówkami rozwijała się moja miłość do skoków narciarskich. Odkąd pamiętam, przy weekendowych obiadach kibicowało się Adamowi, ale wtedy na zasadzie powszechnie znanej "zawołaj mnie jak będzie Małysz". Ale oglądałam. I tak na prawdę to chyba jedyna dyscyplina, przy transmisji której potrafiłam wysiedzieć i nie wydawało mi się to nudne. Z czasem skoki śledziłam już znacznie rzadziej.
W końcu, dość niedawno wróciły do mnie skoki, a chwilę później moja geograficzna sąsiadka z ławki (Pozdrawiam Pancake :D) raczej nieświadomie podsunęła mi stronę postcrossingu. I tak, z połączenia manii zbieractwa, miłości do skoków i geografii powstała (nie, nie Atomówka) myśl, co by było gdyby tak zacząć kolekcjonować pocztówki związane ze skokami narciarskimi. Przedsięwzięcie jak się okazuje dość trudne, bo mało jest osób, które wykazują jakiekolwiek chęci zakupienia i wysłania takich pocztówek. Kilka się jednak odnalazło. Co więcej, odnalazło się też kilka postcrosserów, a raczej postcrosserek, które wpadły na taki sam pomysł jak ja. W przyszłości o nich wspomnę, przy okazji uzupełniania galerii. Przez te kilka miesięcy udało mi się poznać parę miłych osób, z którymi mogę podzielić się nie tylko pocztówkami z Zakopanego, których ciągle mi brakuje. :)
Myślę, że pocztówki to całkiem dobre wprowadzenie do marzenia o odwiedzeniu wszystkich (no co, marzyć można) skoczni, a przy okazji trafiają się też ciekawe kartki z oficjalnej wymiany :)